[2017-09-22]
Kolejny piękny słoneczny jesienny dzień.
Znowu piszą o Polsce. Będzie jeszcze lepiej, mądrale od mediów chcą zlikwidować GW i TVN.
Ruszamy zobaczyć to (Nelcia i Ludzik na dachu auta):
Chcemy przejechać wzdłuż rzeki Tuul tędy i dalej na południe. Na gmapku nie ma tam drogi. Może będzie kolejna malownicza rzeźba.
Godzinę kręcimy przez wschodnie dzielnice UB.
Za każdym zakrętem, pagórkiem czai się cudne nieznane tj. przygoda. Z ciekawości wchodzimy do pustego hotelu Mongolia (20-ty km).
Robi wrażenie. Coś jak mini Zakazane Miasto z murowanymi jutrami.
A to właśnie owe dwa łosie w kosmosie.
Za Gachuurt robi się swojsko. Jedziemy w górę rzeki. Za UB woda jest już bardzo zanieczyszczona.
Zatrzymujemy się przy popsutym aucie. Goście pokazują że już osiem dni tu kiblują. Proszą o użyczenie telefonu. Częstują nas wódeczką. Odwdzięczmy się latarką na korbkę i kupioną godzinę wcześniej puszką polskiego kurczaka.
Takie coś im padło.
Proponujemy zamianę na rowery.
Zaświtał nam nowy pomysł na kolejną włóczęgę przez wschodnią Mongolię i powrót koleją transsyberyjską do Moskwy (jakoś tędy).
Jak ten las i te liście pachną… Drzewa wskazują na późną jesień.
Na 37-ym kilometrze kończy się droga która nie jest tu potrzebna.
O zachodzie docieramy do Terelj Rd. Jest tu jakiś kemping (Tour Camp/ Ger Camp). Tu od zachodniej Mongolii/Ałtaju zachodniego jurta to GER.
Drewniany domek z piecem za 40 tyś. tugrików.
Wieczorne scrabble.
[2017-09-23]
Rano leje. Wcinamy zupki chińskie i czekamy…
Przed jedenastą się przejaśnia. Ruszamy. Wieje z zachodu przenikliwy zimy wiatr.
Na przełęczy Ovoo hodowcy gołębi prezentują swoje ptaki.
Mijamy dziesiątki autobusów z turystami jadących w stronę Тэрэлж.
Nawigacja znajduje fajną polną drogę do statuy. Na szóstym kilometrze pierwsza pana. Jadąc z wiatrem jest OK ale stojąc zamarzam.
Potem się gubimy i odnajdujemy przy głównej asfaltowej drodze i dalej nią podążamy. Tu rowerzysta jest przeszkodą, trąbią i wk… Na dzikim zachodnie Mongolii każdy kierowca którego pozdrawiałem także machał i się uśmiechał.
Widać stąd taras widokowy na głowie konia.
W środku jest muzeum, sklepy z pamiątkami i restauracja (zamawiamy steki za ok. 10 $, superrrr). Gawędzimy dobrą godzinę ze spotkaną Polką. Pracowała rok w Indiach.
Wracamy w stronę doliny rzeki Tuul. W dolnym jej biegu są bogate złoża złota.
Aparat znowu zawodzi.
Ciągnie dupówa i skręcamy do Khaan Jims Tourist Camp.
W wielu miejscach gery (jurty) udają okrągłe bungalowy -z łóżkami- bez pieców.
Takie wielkie gery to sale imprezowe.
Odmarzam.
Łoś Honsiu w tym szlafroczku wygląda niczym właściciel hotelu… :D
Panowie z popsutego auta bardzo przezorni, co tam telefon ważne, że wódeczka jest!
Zastanawiam się, którędy się temu koniu na głowę wchodzi? Chyba z brzucha dużego Pana :))))) U nas kolejny dzień leje… Pozdro.