2014-02-15 Argentyna, 1 USD =11 peso (lub 7,4 gdy płacę kartą), diesel ok 7 do 10 peso za litr.
Rano docieramy do San Martín de los Andes. Tu zaczyna się droga siedmu jezior (La Ruta de los Siete Lagos). Na początku jest asfalt.
Esquel. Tu kończy się kolej.
Plaża po drodze.
Docieramy po 222 km do Villa La Angostura. Camping przypomina stanicę wodną w Nowym Moście.
Testujemy lokalne krupnioki. Mamy jeszcze “specjały” z Tybetu i Syberii.
2014-02-16
Ruszamy do Bariloche i dalej na południe. Wymieniamy USD na lokalesy tj. peso argentyńskie w butiku z ciuchami. 1 UDS=11 peso. Oficjalny kurs to ok 7,4 peso. Tak są rozliczane zapłaty/wypłaty kartą. Opłata za wypłatę z ATM -niezależnie od ilości wypłacanych peso- to 46 p. czyli ponad 6 USD !
Góry niesamowite po każdej stronie. Kopary opadają co jakiś czas. To zadecydowanie jeden z najpiękniejszych etapów naszej podróży.
Zostajemy -po 380 km- w Trevelin, 30 km przed granicą z Chile.
Pani w Hosteria Casa de Piedra liczy cenę z booking.com w USD po kursie 7,8 na 1 dolara. Płacimy w peso wymienionych w Bariloche i jest ponad jedną trzecią taniej.
Jest prąd, prysznic, są wyrka, lodówka, necik. Korzystamy z prywatnej pralki właścicieli, od wielu dni nie byliśmy tak czyści.
2014-02-17
Za Trevelin kończy się asfalt.
CHILE.
Wracamy na stronę Chile. Przekraczamy granicę przed Futaleufu.
Idzie to bardzo sprawnie: 5 minut po stronie Arg. i z 15 po Chilijskiej.
Nie ma tu stacji benzynowej, a nie dotankowaliśmy się w Trevelin. Za 150 km ma jakaś być i powinniśmy tam dojechać.
Robi się nam żal dwóch autostopowiczów którym proponowaliśmy że weźmiemy tylko jednego z nich. Zawracamy do wioski, jakoś ich upychamy i jadymy dalej,
Biwakujemy na małym polu w omszałym gęstym wilgotnym lesie nad jeziorem Risoparton.
Odwiedza nas pan Służba Leśna i kasuje po 4 tyś peso od dużego foreignera.
Lokalesi płacą po 2 tyś. To pierwszy taki przypadek tutaj aby lokalesy miały taniej.
Chłopaki -bracia dwojaki ale kompletnie niepodobni do siebie- są z Izraela. Byli w Indiach, Nepalu (na Thorung La), Mongolii (tam gdzie jechaliśmy m.in. Mörön). Gadaliśmy przy ognisku do późnej nocy opróżniając nasz mały zapas win z Argentyny (tam jest dużo dużo taniej).
2014-02-18
Rano wreszcie jakiś mały deszcz i na drodze się nie kurzy.
Zabieramy autostopowiczów dalej. Przylecieli do Buenos jakiś miesiąc wcześniej i jadą na południe. Mijamy po drodze sporo innych autostopowiczów próbujących rozpaczliwie cokolwiek zatrzymać. Ruch tu jest znikomy.
Sporo gór widziałem ale tutejsza część Patagonii przerasta wszystko. Mijamy Park narodowy Cerro Castillo.
Docieramy -po 340 km- do Rio Ibanez. Rano chcemy promem przez Jezioro Buenos Aires dotrzeć do Chile Chico.
2014-02-19
Rano nie ma miejsca na promie. Autostopowicze jadą dalej z nami.
Objeżdżamy jezioro Buenos Aires górami od strony północnej i dalej kierujemy się do Perito Moreno po stronie Argentyńskiej.
W budce po stronie Argentyńskiej urzędnik odsyła nas z powrotem do Rio Ibanez po pieczątkę.
ARGENTYNA
Dalej na południe drogą nr 40 (Ruta 40). Jest to najdłuższa droga w Argentynie i jedna z najdłuższych na świecie. Ma ponad 5 tyś km. Odwiedzamy jaskinie rąk Cueva De Las Manos. Jaskinia znajduje się w pięknym długim na 150 km kanionie.
Zostajemy w jedynej tutaj małej osadzie Bajo Caracoles. Jedyne pole namiotowe z hostelem nieczynne ale obok jest mały hotelik ze sklepem i stacją benzynową. Za nami kolejne 310 km.
Jesteśmy w środku niczego, paręset kilometrów w każdą stronę tylko łyse pagórki i fantastyczne odludzie. Co parędziesiąt kilometrów są przy drodze telefony alarmowe zasilane bateriami słonecznymi.
Po stornie Chilińskiej było sporo rowerzystów jadących na południe. Ze względu na tutejsze pustkowia prawie wszyscy kierowali się od jeziora Buenos Aires dalej tamtą stroną Patagonii. Spotkaliśmy jedynie przy jaskini grupę trzech rowerów i gościa biwakującego niedaleko naszego hoteliku. Szacun !
2014-02-20
Rano kapeć z tyłu po prawej. Wymieniam koło na to z dętką naprawiane jeszcze w Tadżykistanie.
Przejeżdżamy kolejne setki kilometrów pustkowia.
Po 460 km jesteśmy w El Chalten. To cel naszych autostopowiczów. Udaje się naprawić koło.
2014-02-21
Rano kolejna niespodzianka, lać z tyłu po lewej. Zakładam naprawione wczoraj koło i nazot do wulkanizatora. Wieczorem idziemy z naszymi autostopowiczami na piwo. W cztery dni pokonaliśmy razem ponad 1300 km. Wymieniamy adresy i żegnamy się.
2014-02-22
Rano nie pada jak zapowiadali. Ruszam w góry fajną dziurawą szutrówką 37 km do jeziora Lago Del Desierto. Wieje tak że chwilami nie da się jechać. Kurzy się niewiele bo wiatr skutecznie wykurzył stąd szutrowy kurz. Zamiast tego zawiewa piachem i wodą z jeziora i rzeki.
Chmura za Fitz Royem wygląda jak kolejna góra.
Obiad w stylu boliwijskim czyli sardynki z krakersami.
Można się tu przeprawić na drugo koniec jeziora i dalej na stronę Chilijską do Villa O’Higgins.
Wieczorem idziemy na piwo ze spotkanymi ziomalami z kraju. Ostanie piwo z krajanami piłem w sierpniu zeszłego roku. W międzyczasie dwa razy spotykaliśmy Polaków, jedni byli z Bangkoku a drudzy ze Szwecji. Zdecydowanie chciałbym być jak ci ostatni, tj. nie znad Wisły.
Jarek -Zakopiańczyk, przewodnik tatrzański- organizuje wyjazdy w różne części świata (www.exploruj.pl).
2014-02-23
Cudna pogoda i nie wieje. Jedziemy jeszcze do jeziora gdzie byłem wczoraj.
Ta wiocha w dole przed górami to El Chalten.
Cerro Torre i Fitz Roy w chmurze.
Opuszamy El Chalten i jedziemy do El Calafate i dalej pod lodowiec Perito Moreno. Mijamy paru szczęśliwców na rowerach (sakwiarzy) jadących z wiatrem na południe. Pewnie nie chcą zamienić roweru na samochód więc nawet się nie zatrzymuję.
Docieramy do pięknego rozległego campingu nad jeziorem Lago Roca. Odpalamy grilla.
2014-02-24
Kolejny cudny bezwietrzny słoneczny poranek. Zostajemy tu do jutra.
Włażę na tutejszy szczyt Cerro Cristal, trochę ponad kilometr wyżej.
Dwie i pół godziny i jestem na górze. Widok jest zajeb… ! Od lewej Torresy aż po lodowiec Perito Moreno wpadający do jeziora po prawej.
Panorama 360 stopni.
Na wierzchołku zamontowali duże krzesło barowe.
2014-02-25
Lodowiec Perito Moreno. Porusza się ok 2 m dziennie.
Muzeum lodowcowe i lodowcowy drink bar. Szklanki i kieliszki też są z lodu. Spotykamy Czechów w dużej mieszkalnej ciężarówce (www.pangeotours.com).
Tu -w El Clafate- podają najlepszą padlinę w tej części kosmosu. Gdy opuszczamy La Tablitę do restauracji jest spora kolejka.
2014-02-27
Wbijamy się w Torresy po stronie Chilijskiej. Granicę przekraczamy bardzo sprawinie: 5 minut przy wyjeździe z Argentyny i z pół godziny po stronie Chile.
Zostajemy na małym campingu Pohoe z zarąbistym widokiem na góry.
Mało ludzi. Można zrobić ognicho.
Ceny spore: 8 tyś peso od dużego i połowa tego od małego. Kolacja w campingowej knajpce: 20 tyś. za rybę dla Nelci i to samo za padlinę dla Ludzika.
2014-02-27
Poranek pochmurny i gór nie widać ale za to jest ciepło, ok 18 stopni.
Olbrzymie połacie parku narodowego Torres Del Paine są pokryte wypalonym lasem.
Gmapek nie pokazuje żadnych jezior których jest tu mnóstwo.
Idziemy na Mirador Condor (punkt widokowy, 2 h. spaceru). Z dołu widać białe od odchodów otwory w skałach w których pewnie mieszkają te padlinożerne ptoki.
W deszczu wracamy na camping po auto i ruszamy na południe w kierunku Ziemi Ognistej.
W Natales idziemy na małą padlinkę. Leje kolejną godzinę i na drodze się nie kurzyło.
Wjazd do Natales. To nie niedźwiedź tylko Patagon. I flamingi.
Dalej tylko -aż po horyzont- cudne nic !
Po kolejnych 250 km -410 km od Torresów- docieramy do Punta Areans. Tu kończy się kontynent i można promem przeskoczyć do Ziemi Ognistej do Porvenir.
2014-02-28
Odwiedzamy pingwiniarnię Pinguinera Seno Otway. Spotykamy jedną martwą mysz i zero pingwinów bo wszystkie poszły na ryby. Wieje okrutnie ale jest ciepło ok 12 stopni. Statystyczny pingwin wychodzi na połów o 8:45 i zajmuje mu to 2 to 15 godzin.
Ludzik udaje pingwina.
Punta Arenas jest największym portem położonym nad cieśniną Magellana. Cieśnina ta -długa na 550 km- jest częścią międzynarodowego szlaku żeglugowego a to oznacza że można tu pływać bez ograniczeń. Znajduje się w strefie Ryczących Czterdziestek.
Odkrył ją Ferdynand Magellan w 1520 roku. Cieśnina straciła na znaczenu po otwarniu kanału Panamskiego.
2014-03-01
TIERRA DEL FUEGO
Poranny prom do Porvenir na Ziemi Ognistej.
Porvenir jest największą Chilijską osadą za wyspie. Odwiedzamy miejscowe muzeum.
I dalej. Za wioską mijamy pięć wraków czołgów.
San Sebasitan i wjazd do Argentyny.
Zaczyna się asfalt.
Ok 100 km przed Ushuaia zaczynają się znowu góry.
Po 440 km docieramy do Ushuaia.
2014-03-02
Odwiedzamy muzeum końca świata. Ushuaia jest reklamowana jako El Fin Del Mundo czyli koniec świata i najbardziej na południe położone miasto na świecie.
Argentyna ma też swojego Titanica.
Monte Cervantes -115 m długości i 20 szer.- zbudowany w Hamburgu -i pływający pod niemiecką banderą- wyruszył 15 stycznia 1930 roku z Buenos Aires z 1117 pasażerami i 330 członkami załogi do Ushuaia. 45 minut po wyjściu z tutejszego portu wpakował się na skały i powoli zaczął tonąć. Jedyną ofiarą był kapitan
Widać tu rozprucie kadłuba.
2014-03-03
Wycieczka do końca drogi na końcu świata. Pingwiny.
Wieczorem idziemy z Jarkiem i Martą (ziomale spotkani parę dni wcześniej w parku narodowym Los Glaciares pod Fitz Royem) na pifo. Umawiamy sią na jutro na wycieczkę w góry choć ma padać. Piwo podają tu w pingwinach, fajne oznakowanie kibli.
2014-03-04
Rano jeszcze pada ale się przeciera. Wyruszamy Toyką do campingu Lago Roca i wyruszamy na Cerro Guanaco. To gdzieś tu. Cała Ziemia Ognista (tutaj to Isla Grande De Tierra Del Fuego) jest podzielona pionową granicą i wszystko po drugiej chilijskiej stronie jest stąd niedostępne.
Na szczycie mieszka lis. To pierwszy słoneczny dzień od trzech dni. Góry w tle to już leżace po drugiej stronie cieśniny Beagle wyspy kończące terytorium Chile. Spór o granicę wzdłuż kanału -tak potocznie nazywana jest ta cieśnina- Beagle trwał do lat osiemdziesiątych XX wieku.
Stopo sprzęt -foot wear- nieco się zużył.
2014-03-05
Dziesięciogodzinny spacer wokół masywu Cerro Roi z lodowcem Martial po środku. Jest fajny przewodnik Lonely Planet dot. całej Patagonii: Trekking in the Patagonian Andes.
Jezioro. Laguna Del Caminante. Można tu biwakować.
Lunch. Patagońskie winko i beef jerky.
I dalej na przełęcz Paso De La Oveja
Zejście trawersem i potem wiatrołomem. Trawers jest poprowadzony stromym zboczem -powyżej lasu- prawie do wylotu doliny.
Wieczorne pifko w barze Christopher i Jasio wędrowniczek z okazji wczorajszego dnia potworka. Nazwa knajpy jest od wraku Saint Christophera stojącego przy nabrzeżu. Dziewczyny się trochę zaprawiły.
2014-03-06
Wycieczka pociągiem na końcu świata. Na 12-tą jest za mało chętnych. Potrzeba 10 osób. Obiadek w knajpce przy wraku. Testujemy lokalne pifko.
Wracamy na stację o 15-tej.
Długa to historia. Na początku w Ushuaia -założone w 1884- było kolonią karną. Budowa więzienia trwała do 1920 roku. Wybudowano kolejkę aby dowozić drewno do ogrzewania. Wkrótce wokół więzienia wyrosło miasteczko i 1947 więzienie zamknięto.
W okolicznych górach spadł pierwszy śnieg i zrobiło się zimno, 4 st.
2014-03-07
Opuszczamy rano Ushuaia. Kierunek Ekwador.
Spotykamy ostatnich rowerzystów. Przekraczamy granicę w San Sebastian i znów pustkowia.
Bahia Azul. 19-ta, prom na kontynent przez cieśninę Magellana. Prom kursuje co półtorej godziny i jest spora kolejka. Udaje się nam załapać na pierwszy prom. 20 minut i jesteśmy po drugiej stronie. Dalej drogą końca świata: Ruta Del Fin Del Mundo.
Po 20-tej docieramy do parku narodowego Pali Aike -przy granicy z Argentyną- z polem namiotowym. Zielony kolor na mapie sugerował że jest tam jakiś las ale nic takiego tam nie ma. Strażnicy parkowi nas nie wpuszczają bo jest za późno.
Wracamy 22 km do głównej drogi do knajpki z pokojami. W nocy zaczyna strasznie wiać i okrutne huczy.
2014-03-08
8 marca tj. dzień pot-forka. Wszystkiego najlepszego dla wszystkich kobiet.
Dalej bardzo mocno wieje.
Przekraczamy rano granicę i jedziemy do Rio Gallegos leżącego nad oceanem. Dalej bajdewindem w kierunku Esperanzy. Mijamy motocyklistów wyraźnie nie jadących pionowo i lekko pochylonych na nawietrzną. Wwiewa małe kamyki na drogę i kolejne odpryski pojawiają się na przedniej szybie.
Z Esperanzy centralnie wieje w dziób, przy 110 km/h auto pali rekordowe 21,5 litra (normalnie przy tej prędkości to ok. 14). Drzwi ciężko otworzyć.
Docieramy do jedynego gospodarstwa na trasie El Chalten-El Calafate, do estancji (z hiszp. estancia-pobyt) La Leona. Jest tu hotelik z campingiem nad rzeką.
======================================
Cos sie zepsulo w wordpress i zniknela czesc poprzedniej strony, moze sie uda odtworzyc jak bedzie lepszy necik. Dało się !!
======================================
2014-03-09
Rano tankujemy w osadzie Tres Lagos na ostatniej stacji na trasie od El Chalten na północ. Następna jest za 340 km w Bajo Caracoles. Tu asfalt się kończy. Mijamy grupę camperów z Niemiec.
Gospodarstwo: Estancia La Siberia przy jeziorze Lago Cardiel. Można tu coś zjeść i jest pifko. Miejsce to leży przy drodze na południowy wschód od jeziora. Widoczne -w powyższym linku- na mapie drogi do cudne setki kilometrów szutru.
Za Bajo Caracoles (jest tu hotelik ze stacją i sklepem) opuszczamy drogę Ruta 40 i zamiast jechać do Perito Moreno skręcamy na zachód. Kierujemy się w góry w kierunku parku narodowego Reserva Nacional Lago General Carrera leżącego po stronie Chilijskiej.
Z każdym kilometrem jest coraz fajniej.
Po 90 km docieramy do granicy z Chile przy przełęczy Paso Roballo. Strażnica Argentyńska.
I Chilijska leżąca u podnóża wielkiej góry.
Dalej doliną do drogi nr 7. To jedyna droga po tej stronie Andów którą można się dostać na południe aż do O’Higgins. Stamtąd można dalej na południe ale tylko promem -piesi i rowerzyści- by przekroczyć granicę z Argentyną i dotrzeć do El Chalten (i dalej El Calafate gdzie jest międzynarodowe lotnisko). Na jednej z map widziałem drogę przez góry -z O’Higgins- przechodzącą na stronę Argentyńską. Nikt nie potwierdził że jest ona dostępna dla aut. Kolejna zamieszkała część Chile to dopiero rejon Torresów i Puerto Natales. Można tam się dostać z El Calafate w rejon Rio Turbio i po ok 200 km wrócić na tę stronę.
Ta część Patagonii to raj na rowerową włóczęgę i na pewno tu wrócę. W zależności od dostępnego czasu można zacząć w Trevelin i Futaleufu, Bariloche, Perito Moreno lub trochę wyżej np. na Alasce.
Docieramy po 620 km do Cochrane Wynajmujemy mały domek z piecem. Zimno.
2014-03-10
Cudny to rejon. Za wioską jest fajny camping nad jeziorem. Zero luda.
Jedziemy na północ. Tylko czemu autem !?
Docieramy do osady -po ok 50 km- Puerto Bertnard nad jeziorem o tej samej nazwie. Jest tu port, sklepik i są też noclegi.
Dalej w kierunku jeziora Buenos Aires.
Niesamowity kolor jeziora Buenos Aires/General Carrera.
Puerto Tranquilo przy północnej odnodze jeziora. Jest sztela, trochę cywilizacji i sporo autostopowiczów.
Stąd od końca jeziora z Bahia Murta do Castillo jest ok 100 km. Spotykamy rowerzystów.
Zaczyna mocno wiać.
Docieramy do Cerro Castillo na pólnoc od jeziora General Carrera (Buenos Aires to nazwa argent.). To drugie największe jezioro w Ameryce Południowej. Za nami 240 km pralki.
Śpimy w małej hosterii.
………………………………………………………………………………………………………………………………. Po tygodniu podróży -jest 17 marca w Los Andes- mamy wreszcie działający necik i okazję do uzupełnienia zaległości. A przygód i wrażeń tyle że każdy kolejny dzień powoduje że te poprzednie szybko uciekają. Ale po kolei.. ……………………………………………………………………………………………………………………………….
2014-03-11
Wyruszamy z Cerro Castillo do Coyhaique zatankować. Dalej w góry do Coihaique Alto
Można tu przekroczyć granicę my jednak jedziemy na północ w kierunku przełęczy Aduana Coyte.
Wracamy do Argentyny do Ruty 40. Przejście po stronie Chile i dalej znowu Argentyna. Rowerzysta nie ma tu szans z wiatrem.
Na granicy Argentyńskiej pytają po raz pierwszy o ubezpieczenie auta. Pokazuję zieloną kartę mówiąc że to international insurance. Długo się przyglądają naszym ważnym wizom rosyjskim… ale w końcu nas puszczają. Nie mają tu komputera i tylko przybijają swoją pieczątkę na dowodzie tymczasowego chilijskiego importu auta. Zobaczymy jak to się skończy.
Mijamy jezioro z różowymi kaczkami i jakimiś sporym bocianem.
Znowu Ruta 40, tutaj dobrze utrzymana i prawie bez pralki.
Opustoszałe Alto Rio Senguer na mapie google jest tylko nazwą. Jest tu “restauracja”.
Docieramy do Esquel. Robi się coraz cieplej.
2014-03-12
Za Esquel na jakimś pustkowiu zabieramy autostopowicza do Bariloche. Zabrany gość to Douglas z Australii. Robimy zakupy w Bariloche i razem jedziemy na pierwszy camping przy drodze Ruta 40 na północ od miasta tędy. To miejsce to Valle Encantado słynące z niezwykłych skał.
Dzieciory znajdują podwodzie z wózka sklepowego i robią z tego mobilny sklep.
Robimy z Dougasem grilla. On warzywa ja padlinę.
Rozpalamy ognisko zapraszając jedynych sąsiadów tj. rowerzystów na grilla. Prawnik i grafik komputerowy z Buenos kończą właśnie pętlę z Bariloche drogą siedmiu jezior i wracają jutro do Bari. Chłopaki były w Europie.
2014-03-13
Kolejny słoneczny poranek.
Lunch nad rzeką.
I dalej asfaltem do Zapala.
Docieramy do Chos Malal. Nareszcie trochę leje i wyciągamy nasze daszki.
Wyciągam ze skrzyni na dachu szable do szaszłyków. Niedoceniana pamiątka jeszcze z Rosji.
A paskudnie gorąco jest nadal?
Narka
Dziękuje bardzo za życzenia i za kartki
Piknie, piknie! :)
Macio – super fotkę Ci Ojciec strzelił.
Pozdrowienia dla Nelci i Zofii, no i “fathera”
Narka
No fajnie.
Super brzmi : …Jesteśmy w środku niczego….
Narka
Nelcia – super wyglądasz.
Jakie winka pijecie? Szczerze zazdroszczę.
Rufek – ziom to ziom – musi byc stąd, a nie z innego kraju. No
Narka
Barman jak widzę nie przeżył… ;))
Witajcie tą drogą. Miło ogląda się Wasze wyczyny, bo przypominam sobie szosę sprzed dwóch, trzech miesięcy. Niczego nie odpuszczajcie, bo potem będzie żal. Porównamy opowieści w Skoczowie – ja pewnie wrócę szybciej, już w kwietniu, a póki co kołyszę się po Peru na amortyzatorach jak babcina kanapa :-) Byle do Boliwii, a potem jeszcze tylko Paragwaj i Brazylia. Mam nadzieję, że gdzieś się jeszcze trafimy: dwie polskie rejestracja SK (SKoczów, jakby ktoś pytał…) byłyby nie lada gratką fotograficzną :-) Pozdrawiam i czekam przy wodospadach w Paragwaju :-)
No super widoki.
Narka
Uściski z Gibasów, tu w zasadzie też fajnie, żonkile wychodzą, Babia w śniegu… ale gdyby tak kolega nas teleportował do Patagonii przez satelitę ze swojej komóry, tak na tydzień, nie będziemy z Zosią zbytnio uciążliwe…
Całusy dla podróżników:)
Rufek to bardzo nie ładnie spychać auta z jezdni, a poza tym był mniejszy
Narka
No. Już lepiej
Narka
Paso Roballo brzmi dosyć paskudnie… :)))))